Czy da się wytrzymać cały dzień z fotografem? 12 godzin z fotografem? Pozwól, że zabiorę Cię ze sobą do domu Justyny i Macieja. Przekonasz się, jak wygląda reportaż rodzinny w moim wykonaniu. To jak? Zaczynamy?
Piątek, 18.30
Pukam do drzwi. Otwiera mi roześmiana Justyna. Zaciekawione dzieci wyglądają ze swoich pokoi. Przekraczam próg domu. Ahoj, przygodo! Dziś nie zamierzam robić zdjęć. Tak naprawdę to dopiero jutro będzie dzień zdjęciowy. Dlaczego przyjechałam dzień wcześniej? Z dwóch powodów. Po pierwsze, poznamy się trochę lepiej. Dzieci oswoją się z moją obecnością, ich rodzice też. Po drugie, jutro zacznę robić zdjęcia z samego rana. Dzieciaki nie celebrują weekendów, śpiąc do południa… Z reguły to one wstają najwcześniej. A ja będę mogła im towarzyszyć, uchwycić zabawy i rytuały w pięknym świetle poranka. Dziś rozmawiamy, śmiejemy się. 5-letnia Antosia i 8-letni Nikodem szybko przełamują lody. Staję się ciocią, która uwielbia robić zdjęcia. Koniecznie chcą mi pokazać swoje pokoje. To dobry znak.
Piątek, 22.00
Dzieci już śpią, a Justyna i Maciej proponują mi lampkę wina. Rozsiadamy się na sofach. Pytam o plany na jutro, bo to oni decydują, jak będzie wyglądał dzień. Ja po prostu będę im towarzyszyć.
Sobota, 7.20
Z dziecięcych pokoi dobiegają głosy. Teraz nie wątpliwości, czemu zostałam na noc. Chwytam aparat. Dzieci są nim zaciekawione, ale po chwili wracają do swoich spraw. To takie poranne piżama-party, które dyskretnie rejestruję.

Sobota, 9.15
Śniadanie to znakomita sceneria do zdjęć. Justyna ustawia jedzenie na stole, Maciej szykuje kawę, Antosia próbuje jej pomóc. Poranna, domowa wrzawa trwa w najlepsze, ale wychwytuję w niej gesty, spojrzenia, relacje. Nie straszne rozlane mleko, umazane serkiem buzie czy sprzeczka dzieciaków o kubek z Minecraftem.
Materiału przybywa, a ja, zadowolona, przysiadam się, by uczestniczyć w rodzinnym śniadaniu. Nie wygląda na to, by ktokolwiek zwracał uwagę na aparat. To naprawdę fajny czas!
Sobota, 11.30
Justyna i Maciej planują wybrać się nad morze. To około pół godziny drogi stąd. Dzieci koniecznie chcą, bym budowała z nimi konstrukcję z lego. Bez wahania do nich dołączam. Justyna przygotowuje obiad, by był gotowy, gdy wrócimy. Teoretycznie niewiele się dzieje. Tylko teoretycznie… Bo udaje mi się uchwycić moment, w którym Maciej opowiada anegdotę z pracy, a po chwili oboje z Justyną pękają ze śmiechu. Ciekawe, czy oglądając to zdjęcie za 20 lat, będą pamiętać, o czym mówił Maciej?
Sobota 13.15
Dojechaliśmy nad morze. Teraz trzeba tylko dojść jakieś 800 m na plażę. Antosia marudzi, Maciej bierze ją na barana. Niko chwyta dłoń Justyny i opowiada z przejęciem, co zdarzyło się w piątek na długiej przerwie. Idę razem z nimi. Co widzę? Rączki Antosi zaplecione wokół szyi jej taty, zaaferowaną minę Nikosia. Wciskam spust migawki raz za razem. Powstają kolejne wspomnienia.
Przybywa ich więcej. Ucieczka dzieciaków przed rozkołysanym morzem, tropienie kolorowych szkiełek, wrzask mew i wiatr we włosach. Justyna i Maciej przysiadają na chwilę na przewróconym konarze. Patrzą na rozbawione dzieci. Wychwytuję ten moment spokoju, może nawet nostalgii. Ale to tylko moment, bo chwilę później Maciej zaczyna bawić się z dziećmi. Bierze Nikosia na ręce i udaje, że chce go wrzucić do morza. Krzyki, śmiech, pisk Antosi. Nie, tego nie będzie słychać na zdjęciach. Ale te wszystkie odgłosy zapiszą na nich z perfekcyjną precyzją. Czas pokaże.

Sobota, 16.40
Wchodzimy do domu. Dotlenione i zmęczone dzieciaki dopominają się o obiad. Justyna kręci się w kuchni. Maciej w tym czasie czyta Antosi „Mamę Mu”. Nikoś układa się na kanapie, opierając nogi o oparcie. Pyta mnie, czy lubiłam chodzić do szkoły. Rozmawiamy. Nie jestem przecież duchem. Pomiędzy kolejnymi zdjęciami, a nawet w trakcie, dyskutujemy, śmiejemy się. Nie udaję, że mnie nie ma, ale też nie ingeruję w to, co się dzieje.
Obiad to kolejna porcja zdjęć. Teraz, w odróżnieniu od śniadania, czas płynie wolniej. Uśmiechy, zamyślone spojrzenie Nikosia znad talerza czy moment, w którym Maciej wyciera buzię Antosi – utrwalam te chwile po to, by ktoś z nich poczuł zapach tego sobotniego obiadu wiele lat później.

Przysiadam się do stołu. Ta niepozorna sobota, moja dyskretna obecność to zewnętrzna warstwa. Pod spodem kryje się mój stan gotowości, czujność, adrenalina. Wszyscy zajadamy z apetytem.
Sobota, 18.15
Niko przynosi ze swojego pokoju planszówkę. „Tato, zagrasz ze mną?”. Maciej rozkłada grę, a Antosia próbuje wywalczyć z Justyną kolejny kawałek czekolady. Uwieczniam zmarszczone czoło i oburzoną minę dziewczynki. Po chwili znów staje się roześmianą 5-latką, która koniecznie chce grać czerwonymi pionkami. Nie pamięta już o bitwie o czekoladę. Ale może kiedyś…
Sobota, 20.20
Chyba nic nie zmieniło się od moich czasów. Justyna woła dzieci do mycia. Czas na wieczorne rytuały. „Mamooo, jeszcze nie!” – krzyczy Niko. Jestem w jego pokoju, pokazuje mi kolekcję transformersów. Po chwili jestem w łazience i widzę, jak Justyna pomaga Antosi porządnie szczotkować zęby. Pasta do zębów na czole, starania Antosi i cierpliwość jej mamy. Cyk. W tle słychać spust migawki.
Mój czas dobiega końca. Dzieci dopytują, czy przyjadę za tydzień. Justyna i Maciej upewniają się, że dzieciaki mnie nie zamęczyły. W aparacie setki zdjęć czekają aż zostanę z nimi sam na sam. Selekcja, obróbka – to moje solowe zadanie.
A tymczasem dziękuję „mojej zdjęciowej” rodzinie za świetny dzień. Zaprosili mnie do swojego świata. Otworzyli przede mną drzwi i swój mikrokosmos, który za kilka dni wróci do nich w postaci zdjęć. A za kilkadziesiąt lat stanie się kolekcją wspomnień.
Koniec wycieczki. Jak widzisz, było zupełnie „normalnie”. Jeśli i Ty chcesz, bym uchwyciła Twój mikrokosmos moim reportażem rodzinnym, daj znać!

Więc jeśli nadal zastanawiasz się jak wygląda 12 godzin z fotografem to już znasz wszystkie odpowiedzi! Nie ma się czego bać. To naprawdę wspaniała przygoda i prezent na lata.
Możesz również poczytać o paru zaletach reportażu rodzinnego, aby zobaczyć dlaczego warto go zrobić.